Zamknąć rozmowę – bo przecież to nie jest odosobniony przypadek. Podobnie postępują władze Warszawy, stając w sporze wokół Teatru Studio po stronie dyrektora-menedżera (notabene w obu samorządach rządzi ta sama partia). Różna jest sytuacja obu scen i tło decyzji – obie wpisują się w neoliberalny koncept rządzenia kulturą. Przypadek łódzki dotyka jednak szerszych zagadnień, dochodzi tu do zdarzeń bez precedensu. Samorząd szukając dyrektora instytucji artystycznej, ma prawo sam określić kryteria. Dobrze, gdyby brał pod uwagę tożsamość i tradycję instytucji, jej miejsce i rolę w tworzeniu kultury lokalnej i ponadlokalnej, a także rozwój zespołu artystycznego. Ignorujący wiele z tych przesłanek wybór łódzkiego magistratu – skupienie się na kryteriach menedżersko-zarządczych, bagatelizowanie artystycznych (przy uprzednim wskazaniu swojego kandydata o takich kompetencjach) – niepokoi.
Niepokoi zwłaszcza na tle lokalnej “polityki kulturalnej” – tej już prowadzonej i tej dopiero projektowanej. Charakter tej ostatniej może zwiastować § 1.3.4 regulaminu konkursu na dyrektora teatru, który każe kandydatom opracować “koncepcję organizacyjną działalności [...] uwzględniającą kierunki i harmonogram zmian w strukturze organizacyjnej instytucji służących racjonalizacji kosztów administracji i obsługi instytucji”. Taki sam zapis znalazł się wcześniej w konkursach na dyrektorów łódzkich domów kultury. Wymuszanie na przyszłym dyrektorze zobowiązania do cięć w budżecie jest osobliwe, szczególnie wobec niedoprecyzowania, na jakie zmiany samorząd liczy i czemu – poza oszczędnościami – cięcia mają służyć. Te praktyki magistratu krytycznie oceniono w majowym liście otwartym skierowanym do prezydent miasta, Hanny Zdanowskiej, przez czołowych przedstawicieli polskiego środowiska teatralnego.
Ile teatr może czekać?
Nie da się inaczej niż krytycznie ocenić opieszałości w powołaniu nowego dyrektora Teatru Nowego w Łodzi.
Spróbujmy zrekonstruować wydarzenia. Zdzisław Jaskuła, dyrektor wybrany w konkursie w 2010 roku, zmarł 24 października 2015 roku. Od tego momentu do lutego 2016 magistrat nie podjął realnych działań. To znaczy – nie podjął oficjalnie. Wobec ciszy na środowiskowej giełdzie zaczęły się pojawiać nazwiska m.in. obecnych i byłych dyrektorów-reżyserów, lecz jak powiedział jeden z nich: “do przedstawienia poważnej wizji dla teatru skłaniałaby tylko poważna oferta”.
Dopiero luty przyniósł zmianę frontu. Kandydatem władz, początkowo nie przedstawionym oficjalnie, okazał się Krzysztof Dudek, chwilę wcześniej dyrektor Narodowego Centrum Kultury. Jego związki z polityką (członkostwo w PiS, później w PO) nie są sednem sprawy i może byłyby nieważne, nawet przy braku teatralnego doświadczenia, gdyby nie chodziło o człowieka, który mocno wspierał kampanię wyborczą urzędującej prezydent miasta.
Nawet jeśli intencje władz były dobre, to one same “spaliły” kandydata – polityczne tło zawsze naznaczy kadencję takiego dyrektora i zrodzi pytania (co na przykład z autonomią instytucji?). Ale wysłano też inny komunikat – wyższe stanowiska nie są tak łatwo dostępne, co jest sprzeczne z wcześniejszymi deklaracjami zatrzymywania odpływu wartościowych łodzian oraz przyciągania twórców. Że to nic nowego? Może, ale to rozczarowujące w przypadku partii, która chciała wyznaczać standardy, atakując w kampanii wyborczej w 2010 roku poprzedniego prezydenta, Jerzego Kropiwnickiego, za ręczne sterowanie teatrem (co Teatr Nowy boleśnie odczuł dwukrotnie – w 2003 i 2009 roku). Paradoksalnie, działania poprzedniej ekipy, prowadzone niejako z otwartą przyłbicą, zastąpiły działania podobne, chowane za parawan z przepisów prawa.
Czekanie na ruchy magistratu (który na przykład dopiero w grudniu na p.o. dyrektora powołał zastępcę Jaskuły, Kamila Retkiewicza) raczej nie konsolidowało zespołu, a może i nieco uśpiło. Zespół nie zmobilizował się do solidarnego szukania własnego mocnego kandydata. W kwietniu odbyło się spotkanie z Dudkiem. Opinie są zgodne, że im gorzej przez swą surowość odbierana była nowa dyrektor Wydziału, Dagmara Śmigielska, tym lepiej wypadał Krzysztof Dudek, deklarujący dialog i zrobienie z Nowego “teatru środka”.
Suwerenny zespół
Model przyjęty przez Jaskułę, szukanie nowych form wyrazu, nie zawsze gwarantował, że spektakle mocno “chodziły”, ale właśnie taki Nowy do rangi “instytucji flagowej” miasta podniosła poprzednia wiceprezydent Agnieszka Nowak (odwołana z funkcji w marcu 2015). Władze twierdzą, forsując menedżera i “teatr środka”, że deklaracja ta wciąż obowiązuje. Ale jeśli w zespole przeważać zaczęła chęć grania i zarabiania – magistrat wyczuł ją. Zwłaszcza że największa dramatyczna scena Łodzi, Teatr im. Stefana Jaracza, pod kierunkiem nowego szefa artystycznego, Sebastiana Majewskiego, skręca w stronę eksperymentu.
Cały czas trwała intensywna “praca” nad zespołem. Bo gdy dyrektor Wydziału Kultury mówi w wywiadzie radiowym, że są w teatrze “obszary, które wymagają naprawy i usprawnienia”, że “było spotkanie z załogą, która też dała zielone światło [Dudkowi]“, który “zjednał sobie zespół”, to tym samym szachuje niezjednaną część zespołu. Ma też swoje plusy wizerunkowe pozwolenie, by to zespół ustalił między sobą, w głosowaniu, kandydatów na szefa artystycznego. Oficjalna wersja dyrektor Śmigielskiej: Olaf Lubaszenko (najczęściej wymieniane nazwisko) wygrał w “minicastingu” zespołu. Nieoficjalnie kandydat wskazywany przez władze miasta wskazany przez zespół, ale obok kilku innych nazwisk. Dziwi pomysł Wydziału na kandydata o niedużym dorobku teatralnym, do tego tak różnym od tradycji i linii Nowego. Ale gdyby Lubaszenko nie podołał, to wiadomo, co usłyszymy: to nie wina urzędu i dyrektora – zespół go wybrał.
Menedżer czy artysta?
Konkurs w Nowym to przyczynek do dyskusji o modelach organizowania kultury. Można, odrzucając domniemane motywacje polityczne decyzji ministra Glińskiego o braku zgody na powołanie Krzysztofa Dudka bez konkursu, widzieć sprawę także w ten sposób, że minister kultury może zwyczajnie nie akceptować idei dyrektora-menedżera. Organizując konkurs, samorząd ustala kryteria konkursu po swojemu i nie musi zważać na uwagi MKiDN czy środowiska, może zbyć krytykę.
Władze Łodzi uparły się przy menedżerze i tak też rozpisały konkurs. Jednak określając surowe wymagania (7 lat doświadczenia w pracy w kulturze i 5 lat stażu na kierowniczym stanowisku) zawęziły grono kandydatów (m.in. o zastępcę Jaskuły). “Chcemy znaleźć najlepszego kandydata” – tłumaczył odpowiedzialny dziś za kulturę wiceprezydent Krzysztof Piątkowski. Czy w przypadku teatru o trudnej przeszłości, w trudnym mieście, ograniczenie liczby możliwych koncepcji działania to na pewno wyraz troski?
Ostatecznie w konkursie złożono tylko trzy oferty, ale jeden kandydat wycofał się. Tymczasem w krakowskim “Słowaku” było dziewięciu kandydatów, w białostockim Dramatycznym szesnastu.
Zwrot iwentowy
Kontekstem dla decyzji łódzkich władz, podejmowanych z niezwykłą pewnością i przekonaniem o ich trafności, jest rozpoczęty jesienią 2015 i już uświadomiony przez środowisko “zwrot iwentowy”.
Proces ten ma trzy podstawowe filary. Zaczął się on od dwóch decyzji: sprowadzenia festiwalu Transatlantyk i powołania Łódzkiego Centrum Wydarzeń – nowej instytucji kultury z budżetem na 2016 rok równym dotacjom dla siedmiu domów kultury (ponad 10 mln zł). Towarzyszył temu sprzeciw części środowiska czy publicznie wyrażane obawy organizatorów festiwali.
Dając Transatlantykowi aż 13,5 mln zł na cztery edycje, władze poszły w poprzek oczekiwań środowiska (i przyjętej w 2011 roku przez ekipę prezydent Zdanowskiej “Polityce Rozwoju Kultury do 2020″). Władze zarzuciły obraną wcześniej strategię rezygnacji ze zbyt kosztowanych, wielkich imprez-iwentów na rzecz większego wsparcia działań w trudnych środowiskach i tzw. rewitalizacji społecznej. Zaproszenia dla imprezy Jana A.P. Kaczmarka były już tylko potwierdzeniem nowego kierunku. Już rok wcześniej o połowę, do 300 tys. zł, obcięto pulę konkursu dla mniejszych wydarzeń (i ten poziom utrzymano). Regularnie obcinany jest też budżet konkursu na wsparcie wydawnictw o Łodzi (z 270 do 57 tys. zł), kuleje zakup muzealiów.
Natomiast ŁCW najwięcej uwagi skupiło, gdy zdublowało festiwal murali, od lat z powodzeniem robiony przez Fundację Urban Forms. Zbiegło się to ze zmniejszeniem dotacji Wydziału Kultury dla FUF i jednoczesną deklaracją szefowej ŁCW, że pomysły na imprezy mogą być powielane. Pojawienie się ŁCW dezintegruje budowany przez kilka lat przejrzysty system
konkursowy. O przyznaniu przez ŁCW dofinansowania nie decyduje złożona z urzędników i ekspertów środowiska komisja, jak w konkursach grantowych, ale dyrektor z pracownikiem odpowiedzialnym za daną branżę. Oczywiście, jeśli uznamy, że ośrodek decyzyjny jest w ŁCW. Ostatni, trzeci filar zwrotu to działający w dawnej elektrociepłowni (zmodernizowanej za blisko ćwierć miliarda złotych) kompleks EC1 Miasto Kultury, w którym funkcjonować mają Centrum Nauki i Techniki i Narodowe Centrum Kultury Filmowej. Resort kultury współfinansuje działalność NCKF (2 mln zł), zatem koszty molocha, rosnące wraz z nim (od 11 mln zł teraz do 40 mln zł w 2020 roku) spoczywają na samorządzie.
EC1 i Transatlantyk łączy do tego łatwość, z jaką mogą wchłonąć inne przedsięwzięcia i pomysły. Miejsce w EC1 oferowano nawet małżeństwu Tryznów i ich Muzeum Książki Artystycznej, po niedawnej, nieudanej próbie usunięcia z wieloletniej siedziby. Festiwal Transatlantyk ma zaś w całorocznym cyklu współpracować z instytucjami kultury i już rozdaje granty dla animatorów kultury.
Czy cała kultura zacznie krążyć teraz wokół EC1? Czy “stara” kultura ma się składać na “nową”?
Racjonalizacja kosztów
Te obawy powróciły, gdy w rozpisanym dla domów kultury konkursie pojawił się wspominany zapis zobowiązujący kandydatów do “racjonalizacji kosztów”. Oficjalnie magistrat tłumaczył konkurs chęcią poznania nowych pomysłów i zamianą umów z dyrektorami – z czasu nieokreślonego na wymagany przez ustawę czas określony (wcześniej takie umowy podpisano bez konkursu z dyrektorami teatrów Powszechnego, Muzycznego i Arlekina).
Program oszczędnościowy miał już swoje preludium – jesienią 2015 roku władze namawiały ówczesnych dyrektorów do przeniesienia m.in. księgowości i części obsługi instytucji do tzw. Centrum Usług Wspólnych, co miało dać “jakieś” oszczędności. Zdaniem pracowników domów kultury to rozwiązanie oderwane od realiów codziennej pracy i większość dyrektorów nie przystała na nie. Temat ucichł, ale w marcu rozpisano konkurs.
Dyskusyjny zapis w regulaminie konkursów magistrat tłumaczy potrzebą “profesjonalizacji kadr”, “wdrażaniem innowacyjnych i efektywnych modeli organizacji kultury” i zarządzania, które “wymagają od instytucji budowania oferty programowej w oparciu o efektywne wykorzystanie zasobów, rozpoznanie oczekiwań odbiorcy oraz powiązanie strategii działania instytucji z działaniami promocyjnymi”. Twierdzi też, że nie oczekuje konkretnych kwot oszczędności, ale “przeznaczania wygospodarowanych w ten sposób środków na działania merytoryczne”. Wybrani dla części domów nowi dyrektorzy już ujawnili swoje propozycje “racjonalizacji”.
Zamiast sprawiać wrażenie profesjonalizmu, żargon komunikatów podkreśla brak konkretów. Przypomina język, może jest nawet jego parodią, jakim na kolejnych kongresach kultury mówiono o konieczności jej parametryzowania, wyliczano, jaką część PKB generuje (wielu “luminarzy” – choćby Paweł Potoroczyn – wycofuje się już częściowo z tej retoryki). Kongresy te mogły łudzić neoliberalnych lub poszukujących oszczędności samorządowców, że opieka nad instytucjami kultury nie różni się od zarządzania spółkami komunalnymi. Ważne, by budżet się spinał i “działo się”. Twórczego ducha i autentyzm mogą zastąpić sieć zależności i klientyzm.
Regionalny Kongres Kultury odbył się w Łodzi w 2011 roku. Można go oceniać różnie, ale jego efektem była “Polityka Rozwoju Kultury 2020+”. Jeśli nawet taki dokument uznać za pewien kaganiec nałożony na władzę, cóż po nim, gdy nie ma społecznego ciała, które m.in. czuwa nad jego przestrzeganiem. Bez niego lokalni politycy nadal mogą po swojemu interpretować zapisy i na przykład omijanie konkursu, wskazanego jako preferowana forma wyboru dyrektora w ważnych instytucjach, tłumaczyć jako przejaw troski. Tak jak to czyni łódzki magistrat. Ten jednak, reagując na wspomniany list środowiska do władz – wysłany za późno, by mógł zatrzymać procedurę konkursową – mimochodem obnażył swoją na tym polu determinację. Przeboleć można próbę dyskredytowania wiedzy sygnatariuszy na temat sytuacji w Nowym, ale powadze urzędu nie przystoi próba tworzenia złej atmosfery wokół teatru i zmarłego dyrektora Jaskuły – bez odwołania do danych, a tylko na podstawie niejasnych sugestii o wynikach audytu z minionego roku (z którego wystąpienie pokontrolne trafiło do teatru dopiero w lutym). Przedstawiając tezy w rodzaju: “Nie twierdzę, że [w teatrze] jest źle, ale z całą pewnością należałoby sporo poprawić”, wiceprezydent umacnia fałszywą, opartą na stereotypie opozycję między artystą a dobrym organizatorem i powiela przekonanie, że remedium na wszystko jest menedżer.
Dwa interesy
Od czasu wygranych zeszłorocznych wyborów prezydenckich widać, że łódzka kultura przechodzi pod bezpośrednie kompetencje Hanny Zdanowskiej i jej gabinetu. Prezydent coraz częściej bywa na bardziej masowych imprezach, firmuje kolejne decyzje, formułuje sądy na temat kultury, a ostatnio częściowo wpłynęła na obsadę stanowiska dyrektora jednego z domów kultury. Nie wiadomo, jaki w tym wszystkim margines decyzji ma Wydział Kultury. Ale znaczący dla jego pozycji jest fakt, że przez pięć lat kierowały nim cztery osoby. “Czy prezydent ma prawo mieć swoją wizję teatru? Jako osoba prywatna tak, jako urzędnik – nie. Władza samorządowa kieruje się własnymi motywami, które zwykle nie są zbieżne z wyzwaniami kultury” – tak pierwsza po 1989 roku minister kultury Izabella Cywińska komentowała ręczne sterowanie Nowym przez prezydenta Kropiwnickiego. To ważne memento dla lokalnych władz, a już zdecydowanie dla władz Łodzi, brzmi szczególnie, gdy znów do rangi eksperta od kultury podnoszony jest krytykowany przez środowisko profesor Jerzy Hausner, który właśnie przedstawił zamówiony przez stołeczne władze dokument wskazujący, że niektóre teatry powinny “skupiać się na innych zadaniach niż produkcja, promocja i upowszechnianie spektakli”, sugerujący rozbijanie stałych zespołów, bo taki model “na specyficznym rynku warszawskim wydaje się być korzystniejszy z punktu widzenia elastyczności zarządzania”.
Brzmi szczególnie, bo nagle neoliberalne władze lokalne zbliżają się swymi działaniami do tych konserwatystów, którymi kieruje sentyment do “starego dobrego teatru”. Zapewne nie jest to takie proste, ale na poziomie podstawowym chodzi o to samo. O teatr “poczciwy” i “ładny”, o którym się nie dyskutuje, a który wabi do kas, czyli lepiej stara się samofinansować.
A przecież wiadomo, że miasta stają się atrakcyjne, gdy naturalnie stają się ośrodkiem myśli i sztuki autentycznej, a nie gdy życie kulturalne poddane jest chłodnej kalkulacji, modnym hasłom i rocznicowym tematom. Władze Łodzi zapowiedziały tymczasem przygotowanie kolejnej strategii, tym razem nie rozwoju kultury w mieście, ale rozwoju miasta przez kulturę. Bo w tym rozumieniu kultura zawsze musi czemuś służyć.